Soroche – tajemnicza choroba wysokogórska Andów.

Czym jest soroche – tajemnicza choroba wysokogórska Andów, która daje o sobie znać na znacznych wysokościach przybyłym do Peru turystom, podróżnikom, badaczom, archeologom i andynistom?  Zagrożenie jest spore, bo przecież w Andach 30 szczytów przekracza wysokość 6000 m.n.p.m, wiele współczesnych miast leży na wysokości ponad 3000 metrów, a znaczące stanowiska archeologiczne znajdują się Cerro El Plomo (5400m.), Las Tortolas (6332 m.), Cerro El Toro (6380 m.) Llullayllaco (6730 m.).

Soroche – tajemnicza choroba wysokogórska Andów

Soroche to forma choroby wysokościowej. Choroba ta, zwana także mal de altura lub chorobą Monge (od nazwiska peruwiańskiego biologa Carlosa Monge Medrano badającego jej wpływ na ludzki organizm) wywołuje ogólne osłabienie organizmu, bóle głowy, krwotoki z nosa i ust, opuchliznę dziąseł i podniebienia. Ludzie przebywający na tych wysokościach tracą 1 kg masy ciała na tydzień.
Jaki jest mechanizm powstawania soroche? – oto on: Płuca prawidłowo pracują na wysokości równej poziomowi morza. Gdy wysokość się zwiększa i brakuje tlenu płuca zaczynają pracować z natężeniem. Krew w krwiobiegu zaczyna płynąć szybciej, zwiększając tętno. Krew poprzez szybki obieg przepełnia najmniejsze naczynia krwionośne, dociera do zakończeń pod ciśnieniem wewnętrznym nieodpowiadającemu już ciśnieniowi zewnętrznemu. Pojawiają się bóle głowy i krwotoki, żołądkowe problemy z trawieniem, a podrażnienie układu nerwowego wywołuje nerwobóle i wymioty.
Najgroźniejsze powikłania choroby górskiej to wysokościowy obrzęk płuc i wysokościowy obrzęk mózgu, przeciw którym – mimo postępu medycyny – jedynym ratunkiem jest jak najszybsze zejście na niższe wysokości. Dolegliwości te mogą objawiać się utratą przytomności, sinicą i drgawkami o charakterze padaczkowym.
Sinica lub niebieskawe przebarwienie skóry powodują odtlenione krwinki które tracą czerwony kolor.
Spotykane są także przypadki stresu wysokogórskiego, spowodowanego obrzękiem mózgu.

Ciekawy i zarazem obrazowy opis mechanizmu powstawania tej choroby przedstawił znakomity polski alpinista i członek pierwszej polskiej wyprawy Andyjskiej – Wiktor Ostrowski. W książce „Wyżej niż kondory” pisze:

„Wiemy, że czerwone ciałka krwi rozprowadzają tlen z pęcherzyków płucnych po całym naszym ustroju. Jeżeli tego tlenu przy każdym wdechu jest mniej, ładunek jego, zabierany z płuc przez każde czerwone ciałko, będzie mniejszy. Aby więc zdobyć potrzebną do życia ilość tlenu, krew – a co za tym idzie i czerwone ciałka, jej „tragarze tlenu”, powinny szybciej krążyć. Pomaga temu „pompa” wprowadzająca w obieg krew, to znaczy po prostu serce. I samo serce musi się powiększyć objętościowo i pracować, bić intensywniej. Ale tego jeszcze mało!. Musi się zwiększyć ilość ciałek czerwonych  krwi, wzrosnąć liczba pracowitych tragarzy. Takiej przemiany dokonuje już sam organizm, robi to we własnej obronie, automatycznie. Trzeba mu tylko dać… czas. No i naturalnie przyzwyczajać stopniowo.
U niektórych występuje już nawet na wysokości czterech tysięcy metrów – im wyżej tym objawy są silniejsze i groźniejsze…. Puna objawia się w rozmaitych postaciach, jest że tak powiem chorobą indywidualną, w dużej mierze natężenie jej zależy od siły, odporności i woli. Różne dolegliwości sercowe, szalone wprost bóle głowy, chorobliwa senność i osłabienie, męczące wymioty, zaburzenia wzroku – do chwilowej ślepoty włącznie, strata zmysłu równowagi. …Brak tlenu może powodować zaburzenia psychiczne, a nawet niepoczytalność, lekceważenie niebezpieczeństwa. A jednym z najpospolitszym objawów puny bywa chwilowy zanik woli – otępienie, niechęć do czynów.”
W okolicach jeziora Titicaca, gdzie płaskowyż leży na średniej wysokości 3800 metrów, mimo, że powietrze jest łagodzone parowaniem wód jeziora, to oddychanie jest niezwykle trudne, na skutek wysychania śluzówek nosa i jamy ustnej.

Pierwszy opis soroche pochodzi z drugiej połowy XVI wieku, a zawdzięczamy go hiszpańskiemu kronikarzowi, duchownemu Jose d`Acosta. Podczas przeprawy przez Andy środkowego Peru, na wysokości 4500 m.n.p.m. odczuwał on silne bóle głowy, bóle brzucha, mdłości, a nawet pluł krwią. Jako przyczynę tej sytuacji Acosta wskazał „niezwykle subtelne i delikatne powietrze górskie, które nie odpowiada potrzebom ludzkiego oddechu”.
Żyjący w latach 1540-1600 duchowny, w swoim dziele „Historia natural y moral de las Indias” tak opisał w Rozdziale IX Księgi III swoją wędrówkę przez Andy:
„Są w Peru góry niezwykle wysokie, które nazywają się Pariaccaca; dochodziły mnie słuchy o zmianach jakie powodują, więc przygotowałem się jak mogłem najlepiej zgodnie z radami jakich udzielają tutejsi przewodnicy i bajarze, a pomimo wszystkich moich przygotowań, kiedy wspiąłem się na Escaleras, jak nazywają najwyższe miejsce tamtych gór, naszła udręka tak śmiertelna, iż ogarnęła mnie myśl o rzuceniu się na ziemię z wierzchowca, a ponieważ było nas wielu, każdy przyspieszał kroku nie oglądając się na towarzyszy, aby czym prędzej oddalić się od tego złego miejsca. Znalazłem się na koniec sam jeden z jakimś Indianinem, którego uprosiłem aby mi pomógł utrzymać zwierzę, a do tego jeszcze potem takie mdłości i wymioty, że pomyślałem, iż w ślad za jadłem wyjdzie za mnie dusza. Z gwałtownością bólów, jakie w żołądku poczułem, krew zacząłem oddawać. Na koniec mówię, że jeśli to potrwałoby dłużej, oznaczało pewną śmierć, ale nie trwało nad trzy lub cztery godziny, pókiśmy nie zjechali o wiele i dotarli do miejsca bardziej odpowiedniego, gdzie zmęczeni niektórzy marszem prosili spowiedzi, inni zsiadali z koni wyczerpani wymiotami i biegunką, inni mówili, że wydawało im się, że umierają w tym momencie, a inni wreszcie naprawdę rzucali się na ziemię miotani wściekłym bólem jaki im zgotowano do przejścia przez Pariaccaca. Ale normalnie nie wyrządza ono żadnej krzywdy tylko obrzydliwość i wstręt haniebny, jak długo trwa przejście przez góry; a nie jest jedynie owo miejsce gór Pariaccaca, które powoduje omdlenia niezwykłe, ale cała ta Kordyliera, która ciągnie się na więcej niż 500 leaguas i którędykolwiek się ją przekracza odczuwa się owo omdlenie, chociaż w jednych miejscach silniej działa na tych, którzy wracają w góry po latach.”

Acosta tak to tłumaczy w dalszej części swojego dzieła:
„Nie ma wątpliwości, że przyczyną tej dziwnej nieumiarkowanej zmiany jest wiatr lub powietrze, które tam panuje… ponieważ powietrze jest tak subtelne i przenikliwe, że przechodzi przez wnętrzności… i dlatego jestem przekonany, że żywioł powietrza jest tam tak subtelny i delikatny, że nie zapewnia ludzkiemu oddychaniu, które wymaga, aby było grubsze i bardziej umiarkowane”.

Inny kronikarz hiszpański z czasów konkwisty – duchowny Antonio de la Calancha – wskazał jeszcze jeden ważny aspekt tej choroby – „Przez 50 lat od zasiedlenia przez Hiszpanów leżącego na wysokości 4500 m.n.p.m. miasta Potosi, nie urodził się im żaden potomek.” Soroche miało zatem niekorzystny wpływ również na rozrodczość. Matki aby zajść w ciążę i urodzić dziecko przenosiły się na niżej położone tereny, a powracały do domów dopiero gdy dziecko ukończyło pierwszy rok życia. Jak wspomina de la Calancha pierwsze Hiszpańskie dziecko w Potosi urodziło się i przeżyło dopiero w roku 1584.
Z najnowszych badań wynika, że plemniki powyżej wysokości 3500-4000 m.n.p.m. staja się leniwe, mało aktywne i w związku z tym nie potrafią pokonać bariery komórki jajowej.
Wysokościowa choroba zwana w Peru soroche, nie dotyczy tylko Andów. Choroby górskiej doświadcza się w tych wszystkich miejscach, gdzie wysokość zakłóca normalne warunki, w których żyje człowiek na nizinach. W Kolumbii określa się ją paramos, na Borneo ikak, a w Azji bis, tunk, dum, mundara, ais lub seran.

Problem soroche dotykał także peruwiańskich górników pracujących w kopalniach położonych na znacznych wysokościach w Andach. Woleli on mieszkać w miejscowościach położonych w dolinach i podchodzić do pracy codziennie 500 metrów w górę, zamiast spać w przykopalnianych, prowizorycznych pomieszczeniach. Innym sposobem była praca zmianowa – ekipy pracowników zmieniały się co 7-10 dni, schodząc na czas wolny w dolne partie gór.

Monge wyodrębnił jeszcze jedną odmianę tej choroby, a mianowicie przewlekłą chorobę górską, na którą zapadają stali mieszkańcy dużych wysokości. Polega ona na utracie wrodzonej zdolności do życia na dużych wysokościach po krótkotrwałym pobycie na poziomie morza. Następuje wówczas gwałtowne zwiększenie liczby erytrocytów, nadciśnienie w krążeniu płucnym i niewydolność krążeniowo-oddechowa.
W jednej z książek poświęconej Andom natrafiłem na opis choroby górskiej, którą w Andach nazywają puna. Powoduje ona nie tylko dyskwalifikację fizjologiczną człowieka, ale również dyskwalifikację psychiczną.

Badacze określają, że granicą wytrzymałości którą może osiągnąć człowiek o własnych siłach jest wierzchołek Everestu, czyli wysokość 8849 m.n.p.m. Na tej wysokości ciśnienie spada do 250 mm, co według Paula Berta, fizyka, który zajmował się badaniami nad ciśnieniem atmosferycznym, odpowiada 53 mm częściowego ciśnienia tlenu oraz utracie dwutlenku węgla. I to właśnie brak tlenu we krwi i tkankach, powoduje zamieranie życia organicznego.
Inny uczony, francuski geograf Max Sorre twierdzi, że człowiek może wytrzymać klimat skrajnie zimny, ale duża wysokość przy ciśnieniu 250 mm czyni życie niemożliwe, z wyjątkiem osób nadzwyczaj odpornych, i to też w ograniczonym czasie.

Dlaczego na tę dolegliwości nie skarżą się autochtoni, rdzenni mieszkańcy Andów? Po pierwsze sprawia to specyficzna budowa ich organizmów, znacznie inna od organizmów ludzi zamieszkujących niziny, a po drugie żucie liści koki – magicznej rośliny czczonej już w czasach prekolumbijskich.

Organizmy mieszkańców terenów andyjskich różnią się zdecydowanie od Europejczyków. Najnowsze badania dowiodły, że Indianie andyjscy mają zwiększona objętość płuc, co umożliwia lepsze utlenienie krwi. Serce również jest większe, a naczynia wieńcowe lepiej rozwinięte. Praca serca jest o około 20% szybsza niż u mieszkańców z nizin, co daje odporność na wysiłek fizyczny. Krew andyjskich Indian ma znacznie więcej czerwonych krwinek, które mają większą objętość i więcej hemoglobiny. Zapewnia to możliwość dostarczenia wystarczającej ilości tlenu w środowisku o obniżonym ciśnieniu atmosferycznym.
Późniejsze badania wykazały, że na soroche rzadziej zapadnie osoba wątła, anemiczna i słaba, niż silna i mocno ukrwiona, a szczególnie narażone są osoby pijące podczas wspinaczki alkohol.
Jako ciekawostkę podam, że mieszkańcy gór poruszają się truchcikiem, co ma ponoć pomóc unikać zmęczenia na stromych, wysokich ścieżkach.

Czy soroche dopada również zwierzęta? Tak – i był to problem dla przybyłych do Peru Hiszpanów. Ich konie i muły na skutek uderzeń krwi do mózgu stawały ze spuszczoną głową, zaczynały kręcić się w koło, by w efekcie paść i najczęściej zdechnąć. Znane są praktyki hiszpańskie, że dla ratowania koniom puszczano krew z ogona, uszu i podniebienia.

A jak pomaga koka? Rola tej rośliny w tradycyjnej kulturze Andów była ogromna – towarzyszyła wszystkim ceremoniom religijnym, była stosowana do diagnozowania i leczenia chorób, w praktykach rytualnych do wprowadzania się w wyższy stan świadomości, ogólnie uważana za boski dar oraz lek skuteczny w przypadku niemal wszystkich dolegliwości.

Wyjątkowość koki polega na zawartości 14 alkaloidów – naturalnie występujących zasadowych związków organicznych. Liście koki zawierają przeciętnie od 0,25 do 1,09% silnie uzależniającej kokainy, ale rosnące na większych wysokościach mają mocniejsze działanie.

Koka zawiera witaminy A, B, C, E, żelazo, fosfor, potas, sód, magnez i kokainę. Podstawowym efektem „żucia” koki jest łagodna stymulacja ośrodkowego układu nerwowego w wyniku przyswajania kokainy z liści. Organizm odczuwa zwiększenie energii i siły, przy jednoczesnym tłumienie głodu i zmęczenia. Polepsza się samopoczucie, odczuwalna jest łagodna euforia.

Koka zwiększa stężenie glukozy we krwi, a tym samym zwiększając poziomu cukru – a ich niski poziom jest fizjologiczny problem powszechnie spotykany wśród Indian andyjskich plemion.

Indianie mając przekonanie o magicznych walorach chroniących zdrowie, stosowali kokę jako lek w zaburzeniach funkcjonowania układu pokarmowego, do leczenia dyzenterii, rozmaitych bóli i skurczy brzucha, niestrawności, biegunki i wrzodów żołądka. Ponadto koka wzmacnia dziąsła i zęby, jej napar lub inhalacje pomagają astmatykom, jako maść łagodzi skutki oparzeń i ran, a jako proszek leczy reumatyzm i ból głowy. „Żucie” liści koki przy braku intensywnej aktywności fizycznej nieznacznie podnosi temperaturę ciała, zwiększa częstość akcji serca oraz wartości hematokrytu, stężenia hemoglobiny oraz noradrenaliny w osoczu. A wojownicy Inkascy stosowali kokę, gdyż dawała walczącym siłę i odwagę.
Współczesnym środkiem wspomagającym przy chorobie wysokogórskiej jest koramina.

W czasach prekolumbijskich Andy były dla mieszkańców magiczne, tajemnicze, wręcz boskie. Tych którzy byli ich wielbicielami i wyznawcami nazywano odpowiednio Aukis (w języku kechua) lub Achichilas (w języku ajmara).

Zapraszam do odwiedzenia strony na Facebook

5 1 głos
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze